Ruiny starej rezydencji, znajdujące się na przedmieściach Brooklinu odstraszały nie tylko Przyziemnych, którzy nawet nie ważyli się zburzyć tego przybytku, ale i Podziemnych, którzy skarżyli się, że w rezydencji jest coś niewątpliwie demonicznego. Cóż, tereny posiadłości nie wyglądały na zamieszkałe przez "coś demonicznego". Co prawda od niegdyś białej, bądź beżowej fasady odłaziła płatami farba, z dachu większość dachówek już dawno się zsunęła, a alejki były całe pozarastane, nie przycinanymi od bardzo dawna krzewami róż, ale nikt nie pomyślałby, że mieszkały tu demony lub coś ich pokroju. Unikano tego miejsca ze względu na poczucie, że stało się tu coś strasznego. Takie coś czuło się tylko przy demonach.
Alexander Gideon Lightwood, szef nowojorskiego Instytutu westchnął cicho. Gdyby nie zeznania jakiegoś wampira w ogóle by się tą sprawą nie zajął. Bo w końcu co złego mogą zrobić ruiny? Niestety, wampir był podobno świadkiem dziwnych błysków i krzyków dochodzących z domostwa. A jak już to zgłosił Nocnym Łowcom to nie można było tego od tak zignorować. Tak więc teraz paru Nefilim otaczało dom, przygotowując się na sygnał do wejścia i sprawdzenia cichaczem co jest grane. Alec potarł skronie co nie uszło uwadze Magnusowi Bane'owi, Wysokiemu Czarownikowi Brooklinu, który nie wiadomo w ogóle co tu robił. Podszedł do mężczyzny i delikatnie chwycił jego dłoń.
-Pomógłbym ci, ale magia lecznicza nigdy nie była moją mocną stroną - mruknął, naprawdę zasmucony tym, że nie może pomóc. A może, gdyby tak znowu spróbował...?
-Nawet nie próbuj - Alec chwycił czarownika za nadgarstek, zatrzymując jego rękę. - Ostatnio wyrosły mi królicze uszy na cały dzień.
-To akurat było specjalne działanie. Chciałem sprawdzić jakbyś wyglądał z uszami króliczków Playboya.
Alec prychnął cicho, po czym zmienił temat.
-Naprawdę nie musiałeś tu przychodzić. To nie leży w zakresie twoich obowiązków.
-Moim obowiązkiem jest to co sam uznam za mój obowiązek, więc, nie, nie masz racji. To jak najbardziej leży w zakresie moich obowiązków - Magnus mrugnął do mężczyzny. Nagle ktoś klepnął Aleca w ramię. Mężczyzna odwrócił się i zobaczył Isabelle Sophie Lightwood-Lewis z biczem owiniętym wokół nadgarstka.
-Wybaczcie, że wam przerywam, ale czekamy na sygnał i jeśli ty, braciszku go nie dasz ja to zrobię.
-Izzy, właśnie dlatego ty nie kierujesz Instytutem - westchnął, ignorując ciche prychnięcie siostry, brzmiące jak: "a powinnam". - A po za tym nie miałaś przypadkiem zostać w domu razem z Maxem?
Kobieta machnęła dłonią.
-Cassandra i Artur się nim zaopiekują.
-To też są nadal dzieci - zaoponował Alec. Magnus przysłuchiwał się tej kłótni z nieskrywaną przyjemnością. Według niego te dziecinne kłótnie Lightwoodów, były jednymi z niewielu rzeczy, które pozostawały niezmienne.
-Widać, że masz większe odczucia macierzyńskie niż ja. Byłaby z niego świetna mama - ostatnie zdanie Isabelle skierowała do Magnusa, mrugając jednocześnie porozumiewawczo. Magnus zdusił śmiech, wiedząc, że lepiej teraz nie drażnić jeszcze bardziej Aleca. Mężczyzna ciężko westchnął.
-Ciągle mnie zastanawia dlaczego w wieku trzydziestu lat masz trójkę dzieci.
-Dwudziestu ośmiu, staruchu. Mam dwadzieścia osiem lat.
Alec poczuł się żywo dotknięty. Nienawidził, gdy wypominano mu jego wiek. Wiązało się to z tym, że jego ukochany się nie starzał, przez co on sam dość wyraźnie czuł upływ czasu.Odwrócił się od siostry, nic nie mówiąc. Było to niezwykle dziecinne zachowanie, zresztą tak samo jak cała ta kłótnia.
-Izzy, wracaj na stanowisko - zarządził cicho. Siostra chyba dopiero po chwili zorientowała się co zrobiła, bo miała strasznie skruszoną minę, gdy odchodziła. Ale Alec tego nie widział. Wbił wzrok w ścianę budynku.
-Boję się, Magnusie. Mam dziwne wrażenie, że stanie się dziś coś dziwnego i jednocześnie albo bardzo niebezpiecznego, albo niesamowitego - szepnął. Tylko przy nim potrafił wprost mówić o tym czego się boi. Magnus pokiwał wolno głową. Nie chciał się przyznawać partnerowi co do tego, że miał bardzo podobne uczucie.
-Albo jedno i drugie - mruknął cicho, wpatrując się w puste okna. Wydawało mu się, że dostrzegł jakiś ruch.
-Albo jedno i drugie - powtórzył za nim Alec, dając jednocześnie znak do działania.
-Nawet nie próbuj - Alec chwycił czarownika za nadgarstek, zatrzymując jego rękę. - Ostatnio wyrosły mi królicze uszy na cały dzień.
-To akurat było specjalne działanie. Chciałem sprawdzić jakbyś wyglądał z uszami króliczków Playboya.
Alec prychnął cicho, po czym zmienił temat.
-Naprawdę nie musiałeś tu przychodzić. To nie leży w zakresie twoich obowiązków.
-Moim obowiązkiem jest to co sam uznam za mój obowiązek, więc, nie, nie masz racji. To jak najbardziej leży w zakresie moich obowiązków - Magnus mrugnął do mężczyzny. Nagle ktoś klepnął Aleca w ramię. Mężczyzna odwrócił się i zobaczył Isabelle Sophie Lightwood-Lewis z biczem owiniętym wokół nadgarstka.
-Wybaczcie, że wam przerywam, ale czekamy na sygnał i jeśli ty, braciszku go nie dasz ja to zrobię.
-Izzy, właśnie dlatego ty nie kierujesz Instytutem - westchnął, ignorując ciche prychnięcie siostry, brzmiące jak: "a powinnam". - A po za tym nie miałaś przypadkiem zostać w domu razem z Maxem?
Kobieta machnęła dłonią.
-Cassandra i Artur się nim zaopiekują.
-To też są nadal dzieci - zaoponował Alec. Magnus przysłuchiwał się tej kłótni z nieskrywaną przyjemnością. Według niego te dziecinne kłótnie Lightwoodów, były jednymi z niewielu rzeczy, które pozostawały niezmienne.
-Widać, że masz większe odczucia macierzyńskie niż ja. Byłaby z niego świetna mama - ostatnie zdanie Isabelle skierowała do Magnusa, mrugając jednocześnie porozumiewawczo. Magnus zdusił śmiech, wiedząc, że lepiej teraz nie drażnić jeszcze bardziej Aleca. Mężczyzna ciężko westchnął.
-Ciągle mnie zastanawia dlaczego w wieku trzydziestu lat masz trójkę dzieci.
-Dwudziestu ośmiu, staruchu. Mam dwadzieścia osiem lat.
Alec poczuł się żywo dotknięty. Nienawidził, gdy wypominano mu jego wiek. Wiązało się to z tym, że jego ukochany się nie starzał, przez co on sam dość wyraźnie czuł upływ czasu.Odwrócił się od siostry, nic nie mówiąc. Było to niezwykle dziecinne zachowanie, zresztą tak samo jak cała ta kłótnia.
-Izzy, wracaj na stanowisko - zarządził cicho. Siostra chyba dopiero po chwili zorientowała się co zrobiła, bo miała strasznie skruszoną minę, gdy odchodziła. Ale Alec tego nie widział. Wbił wzrok w ścianę budynku.
-Boję się, Magnusie. Mam dziwne wrażenie, że stanie się dziś coś dziwnego i jednocześnie albo bardzo niebezpiecznego, albo niesamowitego - szepnął. Tylko przy nim potrafił wprost mówić o tym czego się boi. Magnus pokiwał wolno głową. Nie chciał się przyznawać partnerowi co do tego, że miał bardzo podobne uczucie.
-Albo jedno i drugie - mruknął cicho, wpatrując się w puste okna. Wydawało mu się, że dostrzegł jakiś ruch.
-Albo jedno i drugie - powtórzył za nim Alec, dając jednocześnie znak do działania.
***
Alec sprawdzał piwnicę. Z nieznanych przyczyn sobie przydzielił najgorsze zadanie. Nienawidził wprost małych przestrzeni. Może było to związane z tym, że trudniej wtedy było posługiwać się łukiem. Mężczyzna przeklął się w myślach za tak głupi pomysł. Dlaczego nie mógł powierzyć zadania przejrzenia piwnic komuś innemu? Zresztą dlaczego tak panikował? Przecież nie raz był w podobnej sytuacji. Może już się po prostu zestarzał i zaczął świrować? Nie, przecież trzydziestka to jeszcze nie koniec świata.
Mężczyzna ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu ze strzałą naciągniętą na cięciwę. Ciemno, głucho... Gdyby nie run nocnego widzenia w ogóle nie rozpoznawałby kształtów mijanych przedmiotów. A tak przy najmniej pilnował, żeby o nic się nie potknąć. Nagle dostrzegł ruch. Spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył jakiś kształt, który po chwili zniknął za drewnianymi skrzyniami. Wyjął magiczne światło, które od razu rozpaliło się błękitnym blaskiem. Czyiś cień przesunął się po ścianie. Alec śledził go dokładnie. Z dudniącym sercem i modlitwą w głowie, zajrzał za skrzynie, za którymi, jak się domyślał, znajdowała się postać. Zobaczył... coś. To coś było przykryte białym prześcieradłem i od razu rzuciło się na niego z ostrym czymś w ręce. Ostrze tylko lekko drasnęło mężczyznę w policzek. Postań w bieli przeleciała obok niego, wylądowała na ziemi z dość głośnym uderzeniem, po czym przeturlała się przez całą podłogę, aby na koniec uderzyć się w ścianę. Alec podszedł do niej bliżej. Zobaczył chude kończyny, niewątpliwie ludzkie, dziecięce, próbujące się wydostać spod białej płachty. Podszedł z dudniącym sercem i pomógł dziecku się rozplątać. Jego oczom ukazała się niewielka twarz dziewczynki, której skołtunione, ciemne włosy zakrywały pół twarzy. Mała spojrzała na Aleca twardym spojrzeniem. Próbowała ukryć strach, ale mężczyzna widział strach w jej oczach. Zrobił krok.
-Nie zbliżaj się - powiedziała. Jej głos był pewny i tylko przez chwilę było w nim słychać drżenie. Dziewczynka otaksowała go spojrzeniem lodowato niebieskich oczu.
-Jesteś inny - powiedziała w końcu po dłuższej chwili ciszy, podczas której Alec bał się chociaż drgnąć, aby jej nie przestraszyć. Dziewczynka poprawiła prześcieradło na ramionach. Pewnie jej zimno, pomyślał mężczyzna, ale nie odważył się ruszyć.
-W jakim sensie? - spytał, uważnie patrząc na twarz dziecka.
-Nie masz zniekształconej twarzy, ani skóry wyżartej przez kwas. Trzymasz broń w pogotowiu, a nie tak aby ranić niewinnych, jeśli wiesz o co mi chodzi. Po prostu wydajesz się inny. Jak ktoś niosący pomoc, jak anioł w piekle.
Alec ukląkł ostrożnie. Zauważył, że dziewczynka zadrżała, gdy tylko się ruszył. Pomimo tego nadal patrzyła mężczyźnie prosto w oczy.
-A nie sądzisz, że mogę ci zrobić krzywdę? Nie boisz się?
-Boję się. Anioły kiedyś prowadziły wojnę z demonami, ze złem. Niszczyły to i zabijały. Ja jestem złem. Tak mi zawsze mówili. Jestem złem dla świata, a zbawieniem dla nich. A ty jesteś aniołem, więc pewnie mnie zabijesz.
-Więc dlaczego nie uciekasz? - drążył dalej Alec, patrząc uważnie w oczy dziecka. Dziewczynka wyglądała na pięć, może sześć lat, a mówiła jak osoba o wiele starsza.
-Ponieważ zło trzeba wyplenić. Powinieneś mnie zabić, żeby zło będące we mnie zniknęło.
Mówiła z taką powagą, że Alec zaczął się zastanawiać co takiego spotkało tą małą, że tak dorosła. Oczywiście, wykluczając uwięzienie w ruinach rezydencji.
-Wiesz co ci powiem? Wcale nie jesteś zła.
-Nie?
-Nie. A dowodem jest to, że jesteś gotowa zginąć, po to by zło zniknęło. Jesteś gotowa na śmierć, bo uważasz, że to jedyny i najlepszy sposób na pozbycie się zła siedzącego w tobie. I właśnie to dowodzi, że zła nie jesteś.
-Mówisz jak mój tata, zanim... zanim go zabrali. Pozwolili mi się z nim pożegnać. Powiedział, żebym nigdy nie słuchała tego zła i zawsze, ale to zawsze wsłuchała się w choćby najcichsze echo dobra. Powiedział, że jeśli dostosuję się do tego polecenia to będę wolała umrzeć niż stać się nieczuła, zimna i okrutna.
-Twój ojciec dobrze mówił. Pamiętaj, że zawsze wszystko zależy od ciebie.
Kiwnęła główką. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Alec wiedział, że czas mu mija i powinien już wracać na górę. Wiedział też, że na pewno nie zostawi tu tej dziewczynki.
-Mogę cię zabrać w bezpieczne miejsce - powiedział w końcu. - Tam nikt nie zrobi ci krzywdy.
-Na razie.
Alec pokiwał głową.
-Tak, na razie nikt ci nie zrobi krzywdy. Już ja tego dopilnuję. Zaufasz mi?
Dziewczynka patrzyła dużymi, niebieskimi oczyma na mężczyznę. Po krótkiej chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność kiwnęła głową. Wyciągnęła małą, chudą rączkę.
-Anna.
-Alec - odpowiedział, ściskając jej dłoń. Pomógł jej wstać. Dziewczynka delikatnie się zachwiała. Zrobiła krok, potem drugi i znowu się zachwiała. Na jej twarzy malował się grymas bólu. Alec wiedział, że w takim stanie na pewno nie zajdzie daleko.
-Pozwolisz mi się wziąć na ręce? - spytał. Miał nadzieję, że właściwie dobrał słowa. Dziewczynka kiwnęła ponownie głową. Delikatnie ją uniósł. Była lekka. Za lekka jak na swój wiek i wzrost. Dopiero teraz Alec zorientował się jaka mała jest chuda. Dziewczynka szczelnie otuliła się białym prześcieradłem i wtulił główkę z obojczyk mężczyzny. Jej oczka zamknęły się. Cieszyła się bliskością drugiego człowieka i ciepłem bijącym z serca.
-Ma pan takie same tatuaże jak mój tata - szepnęła sennie, zanim zapadła w sen.
Mężczyzna ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu ze strzałą naciągniętą na cięciwę. Ciemno, głucho... Gdyby nie run nocnego widzenia w ogóle nie rozpoznawałby kształtów mijanych przedmiotów. A tak przy najmniej pilnował, żeby o nic się nie potknąć. Nagle dostrzegł ruch. Spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył jakiś kształt, który po chwili zniknął za drewnianymi skrzyniami. Wyjął magiczne światło, które od razu rozpaliło się błękitnym blaskiem. Czyiś cień przesunął się po ścianie. Alec śledził go dokładnie. Z dudniącym sercem i modlitwą w głowie, zajrzał za skrzynie, za którymi, jak się domyślał, znajdowała się postać. Zobaczył... coś. To coś było przykryte białym prześcieradłem i od razu rzuciło się na niego z ostrym czymś w ręce. Ostrze tylko lekko drasnęło mężczyznę w policzek. Postań w bieli przeleciała obok niego, wylądowała na ziemi z dość głośnym uderzeniem, po czym przeturlała się przez całą podłogę, aby na koniec uderzyć się w ścianę. Alec podszedł do niej bliżej. Zobaczył chude kończyny, niewątpliwie ludzkie, dziecięce, próbujące się wydostać spod białej płachty. Podszedł z dudniącym sercem i pomógł dziecku się rozplątać. Jego oczom ukazała się niewielka twarz dziewczynki, której skołtunione, ciemne włosy zakrywały pół twarzy. Mała spojrzała na Aleca twardym spojrzeniem. Próbowała ukryć strach, ale mężczyzna widział strach w jej oczach. Zrobił krok.
-Nie zbliżaj się - powiedziała. Jej głos był pewny i tylko przez chwilę było w nim słychać drżenie. Dziewczynka otaksowała go spojrzeniem lodowato niebieskich oczu.
-Jesteś inny - powiedziała w końcu po dłuższej chwili ciszy, podczas której Alec bał się chociaż drgnąć, aby jej nie przestraszyć. Dziewczynka poprawiła prześcieradło na ramionach. Pewnie jej zimno, pomyślał mężczyzna, ale nie odważył się ruszyć.
-W jakim sensie? - spytał, uważnie patrząc na twarz dziecka.
-Nie masz zniekształconej twarzy, ani skóry wyżartej przez kwas. Trzymasz broń w pogotowiu, a nie tak aby ranić niewinnych, jeśli wiesz o co mi chodzi. Po prostu wydajesz się inny. Jak ktoś niosący pomoc, jak anioł w piekle.
Alec ukląkł ostrożnie. Zauważył, że dziewczynka zadrżała, gdy tylko się ruszył. Pomimo tego nadal patrzyła mężczyźnie prosto w oczy.
-A nie sądzisz, że mogę ci zrobić krzywdę? Nie boisz się?
-Boję się. Anioły kiedyś prowadziły wojnę z demonami, ze złem. Niszczyły to i zabijały. Ja jestem złem. Tak mi zawsze mówili. Jestem złem dla świata, a zbawieniem dla nich. A ty jesteś aniołem, więc pewnie mnie zabijesz.
-Więc dlaczego nie uciekasz? - drążył dalej Alec, patrząc uważnie w oczy dziecka. Dziewczynka wyglądała na pięć, może sześć lat, a mówiła jak osoba o wiele starsza.
-Ponieważ zło trzeba wyplenić. Powinieneś mnie zabić, żeby zło będące we mnie zniknęło.
Mówiła z taką powagą, że Alec zaczął się zastanawiać co takiego spotkało tą małą, że tak dorosła. Oczywiście, wykluczając uwięzienie w ruinach rezydencji.
-Wiesz co ci powiem? Wcale nie jesteś zła.
-Nie?
-Nie. A dowodem jest to, że jesteś gotowa zginąć, po to by zło zniknęło. Jesteś gotowa na śmierć, bo uważasz, że to jedyny i najlepszy sposób na pozbycie się zła siedzącego w tobie. I właśnie to dowodzi, że zła nie jesteś.
-Mówisz jak mój tata, zanim... zanim go zabrali. Pozwolili mi się z nim pożegnać. Powiedział, żebym nigdy nie słuchała tego zła i zawsze, ale to zawsze wsłuchała się w choćby najcichsze echo dobra. Powiedział, że jeśli dostosuję się do tego polecenia to będę wolała umrzeć niż stać się nieczuła, zimna i okrutna.
-Twój ojciec dobrze mówił. Pamiętaj, że zawsze wszystko zależy od ciebie.
Kiwnęła główką. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Alec wiedział, że czas mu mija i powinien już wracać na górę. Wiedział też, że na pewno nie zostawi tu tej dziewczynki.
-Mogę cię zabrać w bezpieczne miejsce - powiedział w końcu. - Tam nikt nie zrobi ci krzywdy.
-Na razie.
Alec pokiwał głową.
-Tak, na razie nikt ci nie zrobi krzywdy. Już ja tego dopilnuję. Zaufasz mi?
Dziewczynka patrzyła dużymi, niebieskimi oczyma na mężczyznę. Po krótkiej chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność kiwnęła głową. Wyciągnęła małą, chudą rączkę.
-Anna.
-Alec - odpowiedział, ściskając jej dłoń. Pomógł jej wstać. Dziewczynka delikatnie się zachwiała. Zrobiła krok, potem drugi i znowu się zachwiała. Na jej twarzy malował się grymas bólu. Alec wiedział, że w takim stanie na pewno nie zajdzie daleko.
-Pozwolisz mi się wziąć na ręce? - spytał. Miał nadzieję, że właściwie dobrał słowa. Dziewczynka kiwnęła ponownie głową. Delikatnie ją uniósł. Była lekka. Za lekka jak na swój wiek i wzrost. Dopiero teraz Alec zorientował się jaka mała jest chuda. Dziewczynka szczelnie otuliła się białym prześcieradłem i wtulił główkę z obojczyk mężczyzny. Jej oczka zamknęły się. Cieszyła się bliskością drugiego człowieka i ciepłem bijącym z serca.
-Ma pan takie same tatuaże jak mój tata - szepnęła sennie, zanim zapadła w sen.
Witajcie! Macie tu prolog do nowego fanfiction, który wymyśliłam zaraz po przeczytaniu Miasta Niebiańskiego Ognia. Mam nadzieję, że się podobało, a skoro to czytacie to byłabym bardzo, ale to bardzo wdzięczna, gdybyście zostawili jakiś znak po sobie. To bardzo motywuje ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki,
Ann
Prolog wyszedł Ci bosko :***
OdpowiedzUsuńWłaśnie takie opowiadania lubię...cieszę się że zostawiłaś spam na moim blogu.
Czekam na pierwszy rozdział.
Kolejny rozdział wstawię w sobotę :)
UsuńI dziękuję bardzo, że wpadłaś. Już myślałam, że moje gorące modły zostaną bez odzewu. A tu proszę - pojawiłaś się.
Ann
Rewelacja :-) To dopiero prolog, a ja już jestem pod wrażeniem. Zapowiada się obiecująco, zwłaszcza, że przedstawiasz bohaterów jako dorosłych ludzi - z takim pomysłem się jeszcze nie spotkałam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Lucy
Dziękuję bardzo :)
UsuńWspaniale, że wpadłaś.
Ann
Ciekawie się zapowiada :) a teraz lecę czytać next :)
OdpowiedzUsuńDłuższy kom zostawię na koniec ale naprawdę prolog jest boski <3
ps: zapraszam do mnie
http://half-blood-as.blogspot.com/