piątek, 11 września 2015

Rozdział 6

     Ann oparła się o ścianę. Przed chwilą wymknęła się z sali treningowej, aby złapać chwilę oddechu. Okazało się, że młody Branwell potrafi dać nieźle w kość. I to nie chodzi o to, że nie podołali jakiemuś ćwiczeniu lub zadaniu. Problem leżał w tym, że jak już biegali to musieli dotrzymywać kroku nowemu trenerowi, który biegał za nimi i ciągle narzekał. Jeszcze na początku próbowali sobie jakoś żartować, ale to ten tylko kazał im przyśpieszyć, bo guzdrzą się jak ślimaki. Ann uznała, że facet jest niezłym nauczycielem, bo po raz pierwszy od dawna na sali treningowej była cisza przerywana tylko przez uderzenia butów o posadzkę. Dziewczyna jednak uważała, że facet musi brać jakieś dopingi, bo nawet na runach by się tak nie biegało.
     Cassandra wymknęła się z sali przy pierwszej okazji, mówiąc, że "wreszcie może iść pomóc w poważniejszych sprawach", a Fina powiedziała ze złośliwym uśmiechem, że ona nie zamierza biegać, póki nie nauczy się rzucać nożami i usiadła w kącie, patrząc na rodzeństwo i kuzynostwo z zadowoleniem. O dziwo, pan Sheridan jej na to pozwolił. W ogóle Ann zauważyła, że do dziewczynki podchodzi jakoś inaczej. Nawet młoda Herondale to zauważyła i pozwoliła sobie skomentować to takimi słowami: Odwal się ode mnie, nie jestem jakąś zabawką do molestowania! To wywołało śmiech nawet u tego, do którego słowa były skierowane.
     Ale to nie z powodu zmęczenia Ann wyszła z sali treningowej. Racja, był to jeden z powodów, ale prawdziwą przyczyną był okropny ból głowy, którego wręcz nie mogła znieść. Zamknęła oczy i osunęła się po ścianie do kucek. Objęła ramionami nogi, zastygła w takiej pozycji. Przez głowę zaczęły w przeraźliwym tempie przewijać jej się obrazy. Ann sądziła, że to wspomnienia. Już od jakiegoś czasu takie slajdy ukazywały jej się. Nie mogła uchwycić ani rozpoznać żadnego z obrazów, ale wiedziała, że one coś znaczą. Tylko nie wiedziała jeszcze co.
     W końcu otworzyła oczy, ale nie wstała tylko patrzyła na swoje ramiona. Lubiła to robić, choć wiązały się z tymi bliznami i znakami niemiłe wspomnienia. Jednak delikatne zawijasy i ostre kreski zawsze wydawały jej się tworzyć jakąś dziwną, niezrozumiałą dla nikogo całość. Nagle usłyszała głosy. Dobiegały zza zakrętu. Szybko zerwała się na równe nogi, rozpoznając kłócących się Nefilim. Wiedziała, że nie mogą jej tu znaleźć. Powinna teraz trenować. Jednak jeden głos wybijający się ponad wszystkie przykuł jej uwagę. Alec mówił pewnie, uciszając pozostałych towarzyszy. Ann poczuła dumę. Rzadko bywał tak stanowczy. Jednak jego słowa sprawiły, że zadrżała.
-Wszystkie ciała pokryte znakami jakie znajdziecie zostaną oddane Cichym Braciom. żadnych dyskusji. Nikt nie będzie tego robił na własną rękę. Nie wiemy z czym mamy do czynienia. 
Ann cofnęła się o krok przytłoczona słowami przybranego ojca. Wszystkie? Nie wiedzą z czym mają do czynienia? Jakimi znakami? Spojrzała na siebie. Ramiona miała przyciśnięte do boków, palce bezsilnie zaciśnięte w pięści. O co chodzi? O kim mówią? Co jest grane? Miała ochotę wykrzyczeć wszystkie pytania kotłujące się jej w głowie. Przełknęła ślinę. Głosy rozmawiających Nefilim coraz bardziej się zbliżały. Ann wiedziała, że lepiej by było, gdyby jej nie zobaczyli, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Czy to znaczy, że tak pokaleczonych jak ona jest więcej? Ile? Po co im to zrobiono? 
Po co mi to zrobiono?
Z myślą o tym, że musi się tego dowiedzieć, odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do sali treningowej. Gdy Max ją zobaczył, nic nie powiedział. Wystarczyły mu łzy lśniące w jej oczach i determinacja wymalowana na twarzy. Już wiedział, że jego parabatai coś planuje i raczej mu się to nie spodoba.
***
     Alec miał okropne uczucie deja'vu, gdy patrzył na martwe ciało mężczyzny, leżącego na stole. Jego ramiona i tors pokrywały drobne tatuaże oraz blizny w kształcie pentagramów, poprzecinane zwykłymi, dość głębokimi nacięciami. Jednak żadna z tych ran nie powinna była spowodować śmierci. Westchnął cicho. Jeszcze dziesięć lat temu ta sprawa by go zainteresowała, ale nie martwiłaby tak bardzo. Teraz jednak czuł niepokój i strach, strach o to co dziesięć lat temu zyskał.
     Jace położył dłoń na ramieniu parabatai. Wiedział co ten czuł. On również się martwił. I to nie tylko o dobro swojej rodziny, ale i o samą Ann, którą wszyscy pokochali za jej otwartość, bezpośredniość i kontrowersyjne podejście do tradycji. On sam najbardziej podziwiał młodą za jej odwagę i siłę w opieraniu się koszmarom przeszłości. 
-Nie martw się - powiedział cicho. - Znajdziemy tego, kto za to odpowiada.
Alec pokiwał głową z wolna. Nie mógł wyrzucić z głowy obrazu jaki pojawił się przed jego oczami, gdy wpadli do tego opuszczonego przez właścicieli domku jednorodzinnego. Pięć ciał leżało od tak na dywanie i jeszcze trzy były pochowane po kątach. Wszystkie tak samo poranione. Oprócz tego żadnych innych śladów. Tak, jakby ktoś tylko podrzucił ciała. Wziął głęboki wdech, po czym wolno wypuścił powietrze.
-Zastanawia mnie po co ktoś to robi. Jaki ma w tym cel? - powiedział cicho, zaciskając mocno szczękę. Poczuł uścisk na ramieniu. 
-Nie wiem. Bardziej mnie interesuje, dlaczego od tak rysuje na ciałach swoich ofiar anielskie runy. Nie wiem co one oznaczają, ale wyglądają tak samo jak te z Szarej Księgi. Należałoby się skonsultować z Clary.
Jace rzeczywiście myśli w tej chwili bardziej racjonalnie, pomyślał Alec, uśmiechając się słabo. Stali tak dalej w milczeniu, patrząc na zastygłą w przerażeniu twarz i puste oczy. Czekali na Cichych Braci. Nagle ktoś wszedł do pokoju.
-Tato - usłyszeli i oboje jak na komendę odwrócili się w kierunku dziewczyny. Alec szybko zakrył ciało prześcieradłem, ale było już za późno. Oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdumieniu. Śledziła wzrokiem atramentowe ślady, które zniknęły już pod przykryciem, ale ona zdawała się wciąż je widzieć. Zapanowała cisza, która niezwykle ciążyła obu mężczyznom. 
-Tato - powtórzyła Ann, przerywając milczenie. - Zabierz mnie do Cichego Miasta.
Jej oczy lśniły, a Alec nie był pewny czy to z powodu powstrzymywanych łez, czy ekscytacji. Lightwood skinął głową. Nie miał siły się z nią kłócić. Nie w takiej sytuacji.

5 komentarzy:

  1. Przepraszam, że tym razem tak krótko :(
    Naprawdę.
    Ale po prostu musiałam skończyć w tym momencie i nie znienawidźcie mnie za to.
    Mam nadzieję, że poczekacie tydzień na kolejny, i może uda mi się napisać dłuższy.
    Jeszcze raz przepraszam i zachęcam do oceny ;)
    Buziaki,
    Ann

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem co mogę napisać...
      Rzeczywiście jest krótki, ale mam nadzieje, że następny napiszesz dłuższy.
      Determinacja twoich postaci nigdy nie kończy się dla nich dobrze, więc się boję, ale wierzę, że nikogo nie zabijesz ;)
      Weny, czasu i weny
      Caro
      PS. Jakiś dziwny ten komentarz...

      Usuń
    2. Niczym nie różni się od moich komków, więc jest ok ;)

      Usuń
  2. Rozdział genialny, zresztą jak zawsze. Początkowo nie miałam dobrego zdania ale w miarę czytania zmieniło się ono na kompletnie inne. Uwielbiam tego bloga, serio. Czekam na nexta.
    Ticci

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mam nadzieję, że nie zmienisz zdania xD
      Cieszę się, że zmieniłaś swoje podejście do tego tworu jakim jest to fanfiction. I chętnie usłyszałabym co ci się nie podobało na początku tego opowiadania ;)
      Buziaki,
      Ann

      Usuń