wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 11

     Światło słoneczne wpadło przez szparę pomiędzy zasłonami, padając na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się, otwierając leniwie oczy. Myślała o cudownym dniu, który ją czeka. Tak, to będzie piękny dzień. Odrzuciła kołdrę na bok, zsunęła nogi z łóżka i przeciągnęła się z cichym miauknięciem. Uśmiech nie schodził jej ust, kiedy szła do łazienki, aby odbyć wszystkie czynności związane z poranną toaletą. Oczy miała jeszcze zlepione senną posoką, więc szybko odkręciła kran i czekała aż poleci ciepła woda. Ochlapała twarz, pocierając oczy,aby móc je spokojnie otworzyć.

Tak, to było to czego jej trzeba było. Z głośnym ziewnięciem rozpoczęła mycie zębów. Lustro troszkę zaparowało, ale nie chciało jej się go przecierać. Szybko skończyła i poszła sobie zrobić śniadanie. Gdy mleko grzało się w mikrofalówce, ona patrzyła przez okno na brooklińską uliczkę. Tak, nawet jeżdżące samochody i śpieszący do pracy ludzie nie mogli zaprzeczyć, że pogoda jest przepiękna. Słońce świeciło wysoko, a niebo było bardzo błękitne. Jak oczy taty, pomyślała, patrząc na budynki po drugiej stronie. Miała wrażenie, że coś tam zadrgało, ale szybko wytłumaczyła to silnym światłem słonecznym. Mikrofalówka zapiszczała, więc dziewczyna podeszła, aby wyjąć z niej miskę. Gdy spojrzała w szybkę urządzenia, zamarła. Dostrzegła oczy. Nie były to jej oczy. Dziwne, szeroko rozwarte, przestraszone. Usta wołały o pomoc, błagały o uwagę. Zmrużyła oczy, ale postać szybko znikła, zastąpiona przez jej własne odbicie. Zamrugała zdziwiona. Coś było nie tak. Pobiegła do lustra w łazience i przetarła nie znikające zaparowanie. To była ona. Trochę ją to uspokoiło. Pomyślała o mleku, które stygło na blacie i już miała zawrócić, kiedy usłyszała stukanie. Znowu spojrzała na lustro. Dziewczyna będąca nią krzyczała coś, stukała w szybę, tak jakby była zamknięta po drugiej stronie. Znowu znikła zastąpiona przez normalne odbicie Ann. Teraz i ona była przerażona. Powoli wycofała się z łazienki, nie odwracając wzroku od lustra. Postać w nim zamknięta patrzyła na nią z rezygnacją, smutno. I co rusz znikała, zastępowana zwykłym odbiciem.
     Gdy Ann znalazła się w salonie, odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że to były tylko zwidy. Zje śniadanie i wyjdzie po prostu do szkoły, aby spotkać się z przyjaciółmi. Zapomni o tym całym wydarzeniu, pogrążając się w fali nauki. Miała dziś sprawdzian z historii starożytnej. Czuła się przygotowana i nie mogła tego przegapić przez to, że zdawało jej się, że ma jakieś omamy. To minie, zapomni o tym raz dwa.
     Nagle coś ją tknęło. Nie mogła uchwycić tej myśli, ale ona majaczyła jej na skraju umysłu i nie chciała odpuścić. Chwila, szkoła? Sprawdzian z historii starożytnej?
     I wtedy rozległo się pukanie. Dochodziło zewsząd, z każdej strony. Ann rozejrzała się przerażona wokół. Salon był pełen luster. A w każdym ona - przerażona, wołająca o pomoc, której nie mogła otrzymać. Dziewczyna zakryła uszy i skuliła się na ziemi. Odbicia zrobiły to samo nadal hałasując i krzycząc. Ann też zaczęła krzyczeć. Wołała tatę. Wołała Aleca.

***
     Wpadła w ciemność. A może już wcześniej w niej była? Otaczała ją zewsząd, przygniatała, ciążyła a jednocześnie była tak daleko, że Ann nie mogła znaleźć żadnego oparcia, nie mogła jej uchwycić, nie mogła odnaleźć jej materialności. Nic. Wiec zaczęła krzyczeć, a jej głos ginął w próżni, nie powracając w żadnej formie. Nagle usłyszała jak ktoś krzyczy. Jej głosem. Wołał Aleca. Imię jej ojca otaczało ją zewsząd. 
   - On nie żyje! - krzyknęła sfrustrowana, a z oczu zaczęły jej płynąć czarne łzy, które wypalały jej skórę na policzku. Jej głos zniknął nim zdążył się na dobre uformować, a ona krzyknęła z bólu. Bezgłośnie.

***
     Obudziła się na twardej ziemi. Chłód ogarniał całe jej ciało, a umysł wypełniały trzy słowa: on nie żyje. Chciała wiedzieć ile w tym prawdy. Chciała być pewna, że te słowa były winą tylko i wyłącznie złego snu. Mrocznego, realistycznego snu. Czuła panikę. Bała się otworzyć oczy. Wszystko z poprzedniego dnia do niej wróciło. Krew na jej dłoniach, których nikt nie kłopotał się obmyć. Zaskoczone spojrzenia Jace'a, Simona i pełne poczucia zdrady Isabelle. Podróż do Miasta Kości. Słowa Sheridana nim Cisi Bracia zamknęli za nią kraty. Krzyki w podziemiach lochów. Utrata świadomości podczas prób nie uśnięcia. Ciche "to zemsta" krążące w jej głowie, wypowiadane obcym głosem. To wszystko ją przytłaczało. Bała się, a okrutna przeszłość wracała wraz z każdym koszmarem

***
     - Chce się z nią zobaczyć - powiedział stanowczo Magnus, górując nad Isabell. Kobieta stała ze skrzyżowanymi rękoma na piersi i patrzyła na niego smutno lecz zdecydowanie.
   - Magnusie, wiesz co się stało z Alekiem. Nie możesz...
  - Isabell, ona nie była sobą. Nie mogła być - przerwał jej, łapiąc ją desperacko za ramiona.
  - A jeśli mogła? - syknęła szorstko, próbując zachować pozory stanowczości. Najchętniej to by usiadła na podłodze i płakała. - Z resztą nie ważne. To przez nią Alec teraz walczy o życie. Nie wmówisz mi, ze jest inaczej.
  - Wydaje mi się, że obarczanie ją winą jest jak zwalanie winy za całe ludzkie nieszczęście na demony. Mają swój wkład, ale dobrze wiemy jak to naprawdę działa - warknął Magnus, próbując przekonać ją i siebie do tej racji. Kobieta westchnęła.
   - Magnusie, dobrze wiesz, że nie mogę teraz nic zrobić. Teraz ona jest w rękach Inkwizytora, Konsul i całego Konklawe. A dobrze wiemy jakie zdanie miał Robert o swojej wnuczce - przy ostatnim słowie się skrzywiła, jakby nie mogło jej ono przejść przez gardło. Tak, jakby Ann nie była już dla niej rodziną. To Magnusa zraniło. Puścił jej ramiona, a odwróciła się i stukając obcasami odeszła.
  - Zaopiekuj się Alekiem - powiedziała jeszcze, zanim zniknęła za drzwiami. Czarownik kiwnął wolno głową z rezygnacją, patrząc na nieprzytomnego Aleca. Usiadł na materacu tuż przy nim i chwycił jego bezwładną dłoń. Wysłał w jego stronę odrobinę uzdrowicielskiej mocy.
  - Walcz Alec - szepnął. - Dla niej. Dla mnie

   ___________________________________________________
Jestem i powracam z rozdziałem 11!!! Yay! I postaram się na przyszły tydzień wstawić kolejny rozdział, ale nie obiecuję, że wszystkie będą tak regularnie. Na razie cieszcie się tym i nie zabijajcie mnie jeszcze.
Ann

2 komentarze:

  1. Jak mogłaś zrobić to Annie, ja się pytam?! Jak?! Biedna dziewczyna...
    I mój Alec... :(
    Generalnie mówiłam ci już, że poza znęcaniem się nad postaciami, to ładnie ci wyszło, więc...
    Weny, czekolady, motywacji i czasu
    Caro

    OdpowiedzUsuń